sobota, 22 lutego 2014

Szpitalny horror

Dwie doby w Szpitalu. Coś strasznego!
Zaczęło się wieczorem...synek Nasz Alanek- 11 miesięczny w roli głównej.
Podczas kąpieli napił się wody, ale nic przestraszył się tylko nawet nie płakał,
natychmiast go wyjęłam i przytuliłam, nic się nie stało. Gdy nadeszła pora snu mały zaczął wymiotować, myślę no ładnie: to ta woda...
ale nic poczekamy, bez paniki. Spałam u niego w pokoiku, bałam się, że nie usłyszę w nocy jakby wymiotował i miałam rację;/ całą noc wymiotował biedny... 
Zatem nad ranem 4:00 stwierdziliśmy z mężem, że to jednak nie żarty i pojechaliśmy na SOR do szpitala dziecięcego. Okazało się, że mały jak tylko weszliśmy dostał biegunki...wszystkie ciuszki do kosza, na korytarzu sami we dwoje z zafajdanym korytarzem i dzieckiem ...
Dobrze, że niby w pośpiechu, ale Matka wzięła wszystko co trzeba na zmianę. Ok ogarnęliśmy.
Pani doktor od razu stwierdziła, że jakiś wirus. Mówię, no tak pewnie jakiś rota-ta kiwnęła, że pewnie tak.

Poszliśmy na SOR tam 10-cioro dzieci z tym samym a lekarz do nas a wy nawet nie myślcie, że dostaniecie łóżko, nie ma łóżek! Będzie pani dziecko na kozetce trzymała!
No kur.. pięknie sobie myślę. Poczekali, pobadali, posiedzieli, łóżko dostali. Szpital cały zajęty także leży maluszek z 15-stoma innymi dziećmi na jednej sali a matki przy nich ledwo żywe na krzesełkach siedzą:
warunki polowe. Zabrali go na założenie wenflonu do kroplówki, bo nie przyjmował nic do ustnie, wszystko zwracał. Okazało się, że 12 razy panie się wkuwały a każda żyła pękała. Mały zasypiał już z płaczu, odwodnienia i głodu między wkuwaniami.
Horror. W końcu udało się. Po kilku godzinach zwolniło się miejsce w szpitalu zabrali nas na zakaźny. Miejsce w pokoiku z chłopcem 14-letnim chorym na downa. Chłopiec grzeczny i kochany. Aczkolwiek wiadomo, że człowiek przemęczony chciałby odpocząć a przy nim nie bardzo się dało. Cóż to tylko szpital, przemęczymy się. Łóżka polowe do rozłożenia tylko na noc, bo w dzień nie byłoby jak się ruszyć...
W między czasie wzięło i mnie... To samo co synek wymioty, biegunka. Umieram. Bezsilnie patrząc

na płaczącego syna nie dałam rady wziąć go na ręce. Mąż mógłby dla niego nie istnieć, choć wziął specjalnie zwolnienie aby z nami być i pomagać na nic się to zdało. Alanek potrzebował wówczas mamy a mama snu...
Cóż to też wytrzymałam najgorsze co nas spotkało za chwilę... Alan zasnął ok 20:00 i spał ładnie do 24 :00 wówczas przebudził się popił wodę i znów zasypia ja w gorączce, cała mokra lulam go i mruczę coś tam mu do ucha 'aaaa kotki dwa', nagle moja współlokatorka (matka chłopca z downem) do mnie: Kobieto opanuj się!
Mówię, ale przepraszam o co chodzi?
Nie opiszę dialogu, ale napiszę co powiedziała: co Ty sobie wyobrażasz? Dzieciaka po nocy lulasz? w dzień też ciągle śpi, musimy się do was dostosowywać, ciągle ściszamy TV i przygaszamy światło, głośno mówić nie można, nic nam nie można, bo to dziecko ciągle śpi, co to za dziecko co w dzień śpi ? w dzień się powinno bawić nie spać! i teraz jeszcze mi go lulać będzie! zgłupiałaś?
Wyspała się cały dzień to teraz innym nie daje spać, zobaczysz my jutro Ci pokażemy z Emilkiem- tu obudziła synka. Mówi prawda Emilku będziemy głośno słuchać TV, palić im światło i budzić dzieciaka
tak jak ona teraz Cię obudziła. Powiedziałam jej, żeby się uciszyła, że moje dziecko już dawno śpi i żeby dała na luz, bo aferę robi to jest małe dziecko i zaczęłam tłumaczyć głupiej babie, ale nie dało się, nie słuchała tylko swoje i swoje więc poszłam po pielęgniarkę ją też opieprzyła, że jej syn ma podłączoną kroplówkę i ma ją odłączyć, bo jemu przeszkadza jak śpi... pielęgniarka powiedziała, że nie ma takiej możliwości i że ma się zamknąć i dać innym spać a ta swoje.
Tamta poszła a ja zostałam z wiedźmą i znów pierdzieli głupoty dziecko mi ciągle budzi, co ja go ululam to ona zaczyna specjalnie kaszleć
- ma z 60 lat(syna urodziła  jak twierdzi podczas przekwitu) i kaszel palacza. I tak budziła mi go z 5 razy, już nie pamiętam nawet, bo w gorączce też do końca nie ogarniałam. Wkurzyłam się zaczęłam się na nią drzeć, 
że jest głupim, wrednym babskiem i żeby się zamknęła, a ona że zaraz włączy światło i będzie krzyżówki rozwiązywała ja swoje ona swoje. Poszłam po pielęgniarkę, ale nie miałam siły już kucnęłam na korytarzu w gorączce i płakałam jak dziecko. Nie miałam siły... Wyryczałam się wróciłam a ona dalej, wiecie co! Dalej swoje wywody zamknęłam się- bałam się, że powiem za dużo nie daj Boże o kalectwie jej dziecka czy coś, ja jak się wkurzę to gadam co mi ślina na język przyniesie, dlatego go przygryzłam, myślę sobie
nie będę taką oziębłą suką jak ona. Widziało babsko, że cały dzień spędziłam w wc - współczuła mi, ale w nocy pokazała swoje oblicze. Cóż. Nie spałam do 4:00 rano... napisałam do męża
kilka sms-ów z żalem, nie mogłam zasnąć serce mi biło jak szalone, ta gorączka, bezsenność, bezradność i milion myśli na raz... Taki mi los zgotowała. Kolejnego dnia poprosiłam o wypis na żądanie
Wredna Baba
w związku z tym, że nie mieli wolnych sal nie dałabym rady psychicznie wytrzymać z tą kobietą. Pani doktor oraz personel byli powiadomieni o całym zajściu i przy współlokatorce się mnie zapytali czy aby na pewno chcę zabrać syna powiedziałam, że mam dosyć tej pani, że jestem chora i syn też potrzebuje spokoju. Wypisała nas beż żądania, aby dać nam jeszcze antybiotyk do domu(gdyby na żądanie wypisała nie mogłaby dać recepty). Pani doktor okazała się mieć wielkie serduszko i zrozumiała o co chodzi. Diagnoza na szczęście też nas ucieszyła, nie był to żaden wirus lecz jakaś infekcja z powietrza. W każdym bądź razie jesteśmy od wczoraj w domku i mamy się lepiej:)
Komfort psychiczny to jednak rarytas w dzisiejszych czasach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz